Ach długi weekend, zdążę zrealizować wszystko co sobie zaplanowałam… acha, tak, jasne. Właśnie wybiła godzina 19:00 w niedzielę, a ja jestem w powijakach. Już czuję, że ten wpis nie powstanie w tym momencie, mam problem ze złożeniem kilku sensownych zdań, a co dopiero opisu powstawania wisiora „Tęczowa welonka”. Wykonałam go na specjalne zamówienie Barbary, która dała mi totalną wolność twórczą! No dobra, były jednak pewne wytyczne, po pierwsze miałam oprawić powierzony mi labradoryt, po drugie przemienić go w rybę welonkę. Jak mi to wyszło? Oceń sama i delektuj się etapami powstawania 🙂
ETAPY POWSTAWANIA – od wolności twórczej się zaczyna…
…a potem wpadam w szał artystyczny. Wiesz dlaczego tak podkreślam, że miałam totalną wolność przy projektowaniu i tworzeniu? Coraz bardziej przekonuję się, jak istotna jest dla mnie możliwość niepohamowanego przenoszenia na papier, a potem na srebro różnych idei. Wszelkiego rodzaju wytyczne sprawiają, że moja chęć do pracy spada i nie czuję danego projektu, ależ się wtedy ciężko pracuje! Za to, gdy klientka ufa w moje możliwości i do tego jest otwarta na wszelakie propozycje, chociażby w kwestii dodania nietypowych materiałów, to jestem w siódmym niebie 🙂 Właśnie tak było w tym przypadku.
Jednakże, dość już tych elaboratów, bo dziś chciałabym napisać dla Ciebie post w starym stylu. Co mam na myśli? Odkąd zaczęłam dzielić się z Tobą etapami mojej pracy w ramach cyklu wpisów: ETAPY TWORZENIA, ich struktura z lekka ewoluowała. Początkowo, jeszcze na starym blogu, dokładnie opisywałam kroki mojego działania. Jednakże troszkę już mnie nudziło wypisywanie w kółko, jak to coś: wycięłam, wyszlifowałam, zlutowałam i pokryłam oksydą. No, bo ileż można?! Wprowadziłam do postów trochę opowieści o inspiracjach, jednocześnie powoli zarzuciłam sam opis procesu kreacji, pozostawiając jedynie zdjęcia z jego przebiegu.
Przy tej labradorytowej rybce postanowiłam znów uchylić rąbka tajemnicy i troszkę dogłębniej opowiedzieć, jak powstała. To jak? Zanurkujesz z welonką?
PROJEKTOWANIE + MATERIAŁY
Welonki, to niesamowicie piękne ryby, ich ogony są niczym suknie tancerek flamenco wirujące w tańcu. Jak oddać w masywnym srebrze tą delikatność, ach i te kolory! I tu z pomocą przyszły mi nietypowe, jak na biżuterię materiały. Oczywiście wśród pomysłów znalazło się miejsce na młotkowane i formowane warstwy blachy, ale ta koncepcja wydawała mi się przyciężka. Początkowo pomyślałam także o shibori, jedwabnej tkaninie ręcznie barwionej na niezliczone barwy. Jednakże nie miałam pomysłu, jakby ją oprawić, żeby nie zwisała smętnie i co zrobić z siepiącymi się brzegami. Ostatecznie z pomocą przyszła mi termokurczliwa folia, którą miałam okazję użyć przy tworzeniu: SZEPTÓW NOCY.
FOLIA TERMOKURCZLIWA
Czymże jest folia termokurczliwa? To przezroczysta lub biała folia, która po podgrzaniu nagrzewnicą albo w piekarniku kurczy się, jednocześnie zwiększając swoją grubość. Pierwszy raz przeczytałam o niej jakieś dwa lata temu na blogu Moniki Petrynki, zajrzyj do niej koniecznie, bo tworzy niesamowitą biżuterię! Rzecz jasna folię zakupiłam w trymiga i użyłam dopiero w tym roku 😉 Co najważniejsze po takiej foli można malować, byleby były to markery / farby / barwniki, których nie da się zmyć wodą.
A teraz przyjrzyj się powyższemu kolażowi zdjęć, szczególnie ujęciom na notesie z projektami. Zauważyłaś, jak bardzo owa folia zmieniła swój wymiar? 60%!!! Tyle kurczy się ten „skurczy”byk, dlatego najpierw zabarwiłam spory kawałek i dopiero po skurczeniu wycięłam ogon przy pomocy gesztelki.
Do barwienia użyłam: tuszy alkoholowych i kaligraficznych, barwnych patyn do metali oraz takiej metalicznej pasty, która w zasadzie nie ma konkretnej nazwy, a służy chyba do zdobienia scrapbookingu. Na wszelki wypadek i dla nadania ogonkowi błysku pokryłam go żywicą utwardzaną promieniami UV, czyli przy pomocy lampy do paznokci. Te turkusowe plamki, to w zasadzie przypadek. Patyny dotarły do mnie, gdy miałam już wycięty ogon, a że wydawał się trochę zbyt mroczny to nakapałam na nim tego i owego. W ten oto sposób zyskał odrobinę życia.
A tak zupełnie przy okazji, zgrywając z komórki zdjęcia zabarwionej folii trafiłam na ujęcie ze śpiącą Miśką i nie mogłam się powstrzymać, aby go tutaj nie dodać. Czyż ten pysio nie jest uroczy? Jakby co, to włochaty bohater drugiego planu, to mój małżonek 😉
UZALEŻNIENIE OD DZIWNYCH MATERIAŁÓW
Przyznam Ci skrycie, że ostatnio popadłam w uzależnienie od dziwnych materiałów plastycznych. Do mojego warsztatu, prócz folii trafiły masy plastyczne, tusze alkoholowe, farby wszelkiej treści, pudry i pasty dekoracyjne, akryle w proszku… Powoli staje się to małą manią, na którą idzie sporo miedziaków. Naturalnie wmawiam sobie, że użyję tego wszystkiego w biżuterii i ktoś zechce zakupić te dziwne twory, więc inwestycja się zwróci. Jednak tak naprawdę, to spełniam swoje zachcianki niepoparte żadnymi racjonalnymi popędami.
Ja tu sobie tak gadu gadu, a czytelnik powoli zaczyna odpływać, niczym welonka. Na czym to ja skończyłam ten proces twórczy? Mamy już barwny ogon, czas się wziąć za labradoryt, z którym miałam małą zagwozdkę.
NI TO CARGA NI TO… właściwie, co?
Trochę dziwna ta carga (oprawa kamienia) prawda? Taka jakaś wypukła po boczkach i w zasadzie nie da się w niej zakuć labradorytu. Trzeba Ci wiedzieć, że ów kamyczek o pięknie niebieskiej barwie ma nierówne brzegi i to dość znacznie. Nie jest klasycznym kaboszonem o zaokrąglonych brzegach, tylko zamiast nich posiada pionowe ścianki. Od początku głowiłam się, jaką zrobić mu oprawę, aby ładnie wyglądała? Pomysłów było kilka:
- Carga z czystego srebra 999 po zakuciu wyglądałaby krzywo ze względu na owe nierówności w wysokości bocznych ścianek. Gdzieniegdzie byłby jej niedomiar, a w innym miejscu naddatek, zatem ta opcja odpadła od razu.
- No to może oprawa z płaskiego profilu z przylutowaną od góry obwódką z blaszki, a kamień byłby włożony od spodu? Taką konstrukcję często stosuję przy ceramice (możesz podejrzeć ją TUTAJ), niestety labradoryt miał zbyt wypukłą górę na jej zastosowanie i zbytnio zasłoniłabym kamień.
- Idąc dalej tym tropem pomyślałam o płaskowniku ze srebra 925, ale bez górnej blaszki, tylko z blokującymi drucikami od frontu i łapkami od tyłu. Taki był zamysł, aż do momentu gdy wzięłam w ręce sreberko.
- Opcja czwarta, czyli ta która doczekała się realizacji. Już miałam przewalcować drut na płaski profil, ale mój wzrok natknął się na kawałek drutu wypukło – płaskiego. Swego czasu używałam takiego do robienia otwartych KWIATOWYCH KOLII, a może by tak spróbować zrobić z niego oprawę? Jak pomyślałam, tak uczyniłam, a efekt pozytywnie mnie zaskoczył. Zupełnie nie rzuca się w oczy, że kamień miejscami jest niższy niż carga, a do tego obłość metalu ładnie zgrała się z kształtem labradorytu.
A TEN KAMYCZEK, TO JAK SIEDZI?
Już tradycyjnie na początku wycięłam wszystkie potrzebne elementy. Spód ryby wykonałam z jednego kawałka blachy, który stanowi jednocześnie podstawę cargi, płetwy i dolną część ogona, to na niej oparłam fragment z folii. Nad nią zaplanowałam ażur ozdobiony wzorem łusek, który uzyskałam dzięki nabijakom do zdobienia skór. Takich samych użyłam przy tworzeniu CHIŃSKIEGO SMOKA, we wpisie o nim możesz zobaczyć zbliżenie na ten proces.
Myślę, że największą zagwozdką jest sposób zamontowania kamienia. Pierwsze wrażenie budzi podejrzenie, że lutowałam już z umieszczonym kamieniem, choć nie jest to prawdą. Labradoryt nie przetrwałby próby ognia i jeszcze wystrzeliłby we mnie gorącymi drobinkami. Jak zatem przebiegała praca nad chwytami do kamienia?
- Założenie pierwsze – kamień będzie wkładany od spodu, zatem od frontu coś musi go blokować. Taką tamą stały się falujące druciki oraz fragment ogona.
- Założenie drugie – od spodu będą łapki, którymi zablokuje kamień. Wobec tego umyśliłam sobie 6 mini łapek, które postanowiłam wypuścić ku górze i zakończyć kuleczkami. Przy okazji w ten sposób uzyskałam dodatkowy element ozdobny i wzmacniający przytrzymanie kamienia w miejscu. Kolejnym plusem jest fakt, że miałam pewność iż łapki przy ich zaginaniu pod kamieniem nie odłamią się.
- Założenie trzecie, które powinno być pierwszym – carga musiała być dobrze spasowana. Oprawa nie mogła być zbyt luźna, zależało mi aby kamień wchodził z lekkim oporem. Jednak nie za dużym, co by nie działała na niego zbytnia siła, ostatecznie powodująca pęknięcie kamienia.
LUTOWANIA KROKÓW KILKA
Jakżeż ona przylutowała te cienkie druciki do sporej bazy i nic nie spaliła? Powiedziałabym, że to kwestia wprawy i… sporego ognia 🙂 Kiedyś prawdopodobnie użyłabym cool pasty, czyli mazi zabezpieczającej przed rozgrzaniem drobnych elementów w trakcie lutowania. Jednakże jej zastosowanie miewa niemiłe skutki uboczne. Ciepło gorzej rozchodzi się po metalu, a czasem zbytniemu rozgrzaniu i stopieniu ulega fragment, którego nawet o to nie podejrzewaliśmy. Dlatego też coraz rzadziej jej używam i staram się umiejętnie machać palnikiem, aby wszystko pozostało w całości. Chyba już kiedyś wspominałam, że wszystko lutuję używając tej samej (średniej) dyszy w palniku i nie żałując ognia, bo moja niecierpliwość nie wytrzymuje czekania aż wszystko nagrzeje się przy małym płomieniu.
Kolejność lutowania:
- Druciki nad cargą – ukształtowałam tylko końcówki 3 drutów, które miałam zamiar lutować, dopiero później wyginałam je dalej. Ponownie lutowałam w kilku punktach, wyginałam końcówki i łączyłam je z blachą.
- Następnie wzięłam się za druciki z górnej płetwy. W tym wypadku miałam już elementy wygięte wedle projektu i lutowałam je pojedynczo.
- Kolejne podejście dotyczyło 6 łapek, które łączyłam wszystkie na raz, to właśnie wtedy rybka wylądowała na węgielku. Dzięki temu nóżki swobodnie zwisały, a kuleczkami zaczepiły się o brzeg cargi. Na zdjęciu widać jeszcze, że przy pyszczku umieściłam dodatkowe trzymanie, które od frontu tworzy ozdobne kuleczki. Dodatkowe trzymadło nigdy nie zaszkodzi.
- Na koniec pozostało mi dodanie kółka montażowego oraz przymocowanie ogona z metaloplastyki. Ułożyłam go tak, aby nachodził na cargę i jednocześnie znalazł się pod jednym z drutów. Pod ażur podłożyłam wygiętą blaszkę z miedzi o odpowiedniej grubości, w końcu pomiędzy warstwami srebra miał zmieścić się welon z folii.
NITOWANIE
Kiedyś czułam przerażenie na samą myśl o nitowaniu, a teraz uważam, że jest to bardzo wdzięczny sposób zespalania warstw. Jak na razie opanowałam tylko jedną metodę tego łączenia, czyli przy użyciu srebrnych rurek. Oczywiście przy tym procesie trzeba uważać, szczególnie jeśli nitowaniu podlegają detale delikatniejsze od metalu. Ważna jest także kolejność działań i skupienie, bo nie za dobrze jest, gdy dziurki w poszczególnych sferach wyjdą nie w tym miejscu, co trzeba.
- Na początku w ażurowym ogonie zrobiłam otworki o średnicy pasującej do rurek (jeszcze przed jego przylutowaniem).
- Po przyłączeniu ażuru do reszty konstrukcji wsunęłam pomiędzy blachy folię i zaznaczyłam markerem miejsca na otwory, wywierciłam i sprawdziłam czy pasują.
- Przez ażurową blaszkę i folię powtórzyłam zaznaczanie markerem i siup kolejne dziurki były gotowe. Następnie przełożyłam przez wszystkie otwory rurki, żeby sprawdzić czy aby na pewno nic mi się nie omsknęło.
Czas na zaklepanie nitów. Przycięłam trzy kawałki rurek trochę dłuższe niż grubość warstw, wyszlifowałam jedną ze stron i rozbiłam stożkowym metalowym trzpieniem. Dzięki temu jedną stronę nitu miałam gotową. Po przełożeniu rurek przez otwory i ostrożnym ściśnięciu warstw ucięłam wystające końce przy pomocy gesztelki. Teraz od spodu użyłam wcześniej wspomnianego trzpienia do rozbicia końcówki. Na sam koniec zostało mi wyszlifowanie i wypolerowanie nitów.
Ach! zapomniałabym, że przed nitowaniem pokryłam oksydą całość, wolałam zrobić to przed nitowaniem, bo obawiałam się że mogłaby uszkodzić foliowo – żywiczny ogon. A tak rybeńka prezentuje się od spodu 🙂
TĘCZOWA WELONKA
Wpis byłby niekompletny, gdybym nie dodała zdjęć gotowego wisiora. Mam nadzieje, że cały i zdrowy dotrze do Włoch, bo właśnie tam jest jego miejsce docelowe. Przyznam, że to już kolejny po MEDUZACH wodny zwierzak w mojej tegorocznej twórczości, a w planach jest jeszcze kilka stworzonek. Podwodny świat coraz bardziej mnie urzeka, a przekuwanie go w srebrne formy jest jeszcze bardziej fascynujące! Może masz, jakieś swoje ulubione wodne bestie?
Zaszalałam, cały dzień pisałam 😀
Ale dawno nic nie wyszło spod mojej klawiatury, to mogłam sobie na to pozwolić. Trochę mi brakuje częstszego pisania, ale czas niestety nie jest z gumy, a praca nad biżuterią też wymaga niejednej godziny.
Mam nadzieję, że sprawiłam Ci radochę z tak szczegółowego opisu etapów powstawania? Twój komentarz sprawi mi radość i zachęci do wzmożonej pracy
P.S. Właśnie wybiła godzina 19:00 w poniedziałek, ależ mam prędkość!
Pozdrawiam ciepło
Marta 🙂